Wracam z Inari do Kioto, odbieram bagaż i w sumie tą samą drogą przedzieram się z powrotem na peron, bo podmiejski do Nary jedzie w tym samym kierunku jak do Inari. Jest późne popołudnie, wszyscy są w drodze z pracy i szkoły i jest naprawdę tłoczno.
Przy okazji zaczynam rozumieć kolejny lokalny zwyczaj. Przed jadłodajniami stoją rzędy malutkich plastikowych taborecików, takich naprawdę malutkich, jak dla przedszkolaków. Widziałam je już wiele razy i zastanawiałam się, po co one tam są, bo zawsze były puste. Teraz, w godzinach szczytu, kiedy jadłodajnie zatłoczone są do granic możliwości, siedzą na nich ludzie czekający aż zwolni się miejsce w lokalu. Znowu takie praktyczne i zdroworozsądkowe rozwiązanie. My zawsze mówimy „stać w kolejce„, a Japończycy mogą sobie też „siedzieć w kolejce„.
W końcu zstępuje na mnie też to olśnienie, o którym już wspominałam, że dworzec jest podzielony na strefy wedle operatorów połączeń kolejowych i rodzajów pociągów. Czyli z innych peronów odjeżdżają podmiejskie lini JR, z innych podmiejskie lini Kintetsu, a shinkanseny mają swoje osobne perony. Tak samo w budynku dworca, każda linia ma swoje strefy, na granicy których znajdują się bramki biletowe (na perony można wejść tylko z ważnym biletem).
Do Nary chcę dojechać w miarę wcześnie, bo dzisiaj pierwszy raz będę nocować w apartamencie z AirBnB i nie do końca jestem pewna, co mnie czeka. Nie chcę więc tam dojechać późną nocą, żeby jeszcze móc ewentualnie zorganizować jakiś awaryjny nocleg. Z tego co zrozumiałam, właściciela nie zobaczę osobiście (tak jak wielu właścicieli lokali używa on AirBnB profesjonalnie, mieszkanie przeznaczone jest wyłącznie na wynajem). Dostałam opis jak trafić do apartamentu i kod otwierający drzwi. Opis składa się po części z mapki, a po części z instrukcji typu „wejść w wąski korytarz obok restauracji izakaya, pierwsze drzwi na prawo na pierwszym piętrze” (izakaya to taki typ japońskiej restauracji, w której alkohol gra niepoślednią rolę, a znakami rozpoznawczymi takiego lokalu są skrzynki piwa i butelki innych alkoholi wystawione w oknie i wielke czerwone latarnie przy wejściu). Dodatkowej niepewności przydaje fakt, że według google maps adres mojego apartamentu znajduje się dokładnie na środku torowiska linii kolejowej – tak, tak, wiadomo, azjatyckie adresy nie są dokładne… ale mimo wszystko jakiś tam dreszczyk emocji jest…
Nara wita mnie zaspaną, małomiasteczkową atmosferą. Czuję się trochę jak w moich rodzinnych Kielcach. Z dworca do apartamentu mam teoretycznie 10 minut na piechotę i po krótkim błądzeniu na samym dworcu (GPS nie działa w budynkach) faktycznie bez problemów znajduję właściwą ulicę i właściwe skrzyżowanie, a przy nim izakaję i korytarz przy niej i apartament na pierwszym piętrze i kod otwierający drzwi też działa… A w środku czeka na mnie taki przyjemny apartament:
Japonia – mój apartament w Narze
W przedpokoju wezwanie do bezwzględnego zdjęcia butów, a w toalecie kapcie, które służą właśnie tylko do ogrzewania nóg tamże i nie wolno w nich chodzić po innych częściach mieszkania. Wiem z kilku blogów i artykułów, że Japończycy bardzo poważnie traktują ten zwyczaj i chodzenie w kapciach toaletowych po mieszkaniu to gruby nietakt.
Japońskie życie codzienne – kapcie tylko do użytku w toalecie
Tak jak poprzednio w Kioto, łazienka ma część suchą i mokrą. W części mokrej koło wanny stoi taborecik, na którym należy usiąść i porządnie się wymyć, do polewania się wodą używając chochelki. Dopiero potem można wejść do wanny. Ponoć ten zwyczaj bierze się stąd, że potem w jednej wannie kąpiel bierze jeden po drugim cała rodzina.
Japońskie życie codzienne – w mokrej części łazienki taborecik i chochelka do polewania się wodą
Po krótkim odświeżeniu się wychodzę obczajać miasto. Do centrum mam ze dwadzieścia minut spacerkiem, jest już co prawda ciemno, ale wolę iść na piechotę niż szukać autobusu. Centrum jest w porównaniu do Kioto spokojne, nieco prowincjonalne. Sporo sklepów jest już pozamykanych, widać też, nie są jakiś specjalnie nastawieni na turystów, większość z nich przyjeżdża do Nary na jednodniową wycieczkę i wraca na nocleg do Kioto.
Oglądam sobie sklepiki z pamiątkami, furoshiki, inne tekstylia typu fartuszki kuchenne, papeterie, takie tam. Muszę powiedzieć, że w Kioto wybór był jednak znacznie większy i te rzeczy były jakby bardziej artystyczne, więc jeśli ktoś planuje zakup pamiątek, to Kioto jest chyba lepszym miejscem. Chyba że ktoś koniecznie szuka rzeczy z motywem danieli, bo to jeden ze znaków rozpoznawczych Nary, ale o tym więcej w następnym wpisie.
W trakcie spacerów po Japonii warto od czasu do czasu spojrzeć pod nogi i zwrócić uwagę na mały szczegół: każde miasto ma inny wzór na włazach do studzienki kanalizacyjnej, a niektóre z nich są naprawdę kunsztowne, tak jak te w Narze:
Nara – ozdobny właz do studzienki kanalizacyjnej
Wchodzę do pierwszej lepszej piekarnio-kawiarni, gdzie zjadam europejskiego sandwitcha z jajkiem – jakościowo jest ok, ale smakowo będzie to najgorszy posiłek w ciągu całej mojej podróży. Ponieważ moje kubki smakowe domagają się dopieszczenia, nabywam w przyulicznej garkuchni takie coś:
Kuchnia japońska – takoyaki: tako – ośmiornica i yaki – smażenie
Przepyszne!!! Jak chyba wszędzie w Azji, im prostszy i bardziej „uliczny” w charakterze lokal, tym pyszniejsze jedzonko. To coś, co jadłam, to takoyaki. W środku kawałki ośmiornicy, otoczone ciastem nieco przypominającym nasze naleśnikowe, na to proszek z wodorostów, i całość polana specjalnym sosem takoyaki i majonezem,
Dzień kończę w pobliskim konbini, gdzie zaopatruję się w moją codzienną porcje owoców w galaretce. Przy okazji próbuję sake w puszcze (ble, po pierwszym łyku cała zawartość ląduje w zlewie), i chłodzonej matcha latte (mniam, to będę piła jeszcze częściej).
W wiadomościach piszą, że zmarł Cohen, wieczór kończę w bardzo melancholijnym nastroju słuchając jego piosenek.
To są zapiski z podróży do Japonii, która odbyła się na przełomie października i listopada 2016. Podróżowałam sama, podróż była zorganizowana indywidualnie przeze mnie.