O OlaM

Podróż to stan umysłu… Kocham podróże. Bycie w drodze, kontakt z innymi kulturami. Ale także konfrontację z sobą samą, z moimi myślami, odczuciami, potrzebami. Uwielbiam to, że w nowym otoczeniu, w spotkaniu z nową sytuacją, do głosu dochodzą normalnie ukryte pokłady (pod)świadomości, skojarzenia, pomysły. A po podróżach kocham wracać do domu. Do bycia mamą, żoną i zwykłą etatową pracownicą korpo. Moja dewiza to „slow travelling”. Moje podróże nie składają się z listy miejsc do odhaczenia, nie biorę udziału w konkursie na zaliczenie jak największej ilości zabytków i „must see-ów”. Czasem rezygnuję z jakiejś atrakcji na rzecz spokojnie wypitej dobrej herbaty lub ciekawej rozmowy z kimś poznanym w podróży. Wchłaniam atmosferę, rozkoszuję się małymi smaczkami, obserwuję. Rozgość się tutaj, droga czytelniczko i drogi czytelniku, i potowarzysz mi przez chwilkę w moich podróżach. Może znajdziesz tu inspiracje do Twojej następnej wyprawy, albo może chociaż chwilkę oddechu od codzienności… Do tego garstkę praktycznych porad dotyczących podróżowania, zwłaszcza podróżowania w pojedynkę jako kobieta i podróżowania z małym dzieckiem, informacje, co w moim przypadku się sprawdziło, a co nie. Każda podróż zostawia w nas ślady… Jeśli spodobał Ci się tutaj jakiś wpis lub masz pytania, to i Ty pozostaw tutaj ślad w postaci komentarza.

Tokio – Edo-Tokyo-Museum

Postanawiam dzisiaj odwiedzić położone w dzielnicy Sumida Edo-Tokyo-Museum (Edo Tōkyō Hakubutsukan). Z Asakusy idę tam sobie spacerkiem, do Yokoami w dzielnicy Sumida to dosyć spory kawałek, ale ja chodzić lubię 🙂 Po drodze „łapię” takie miłe widoczki:

Muzeum Edo-Tokyo poświęcone jest historii Tokio i życiu jego mieszkańców, i moim zdaniem jest ono naprawdę godne polecenia. Najbardziej podobały mi się naturalnych rozmiarów domy z zaaranżowanymi scenkami rodzajowymi, z których można się dowiedzieć, jak wyglądała praca rzemieślnika, szkoła czy nawet w jaki sposób Japonki rodziły dzieci w okresie Edo. Jest też spora część poświęcona czasom bardziej współczesnym, zwłaszcza drugiej wojnie światowej, stratom, jakie poniosło Tokio w tym czasie, odbudowie i rozwojowi, przyśpieszonemu zwłaszcza przez igrzyska olimipijskie.

Na koniec jeszcze anegdotka – przed wejściem do muzeum zebrała się spora grupa uczniów, sądząc na oko, jakieś ośmio-, dziesięciolatki. Dzieci siedziały, obok stało kilka pilnujących ich pań. Ot, zwykły widok, dzieciaki szkolne na wycieczce w muzeum i nie zwróciłabym na nie uwagi, gdyby nie uderzyła mnie absolutna cisza panująca w tej grupie. Jeszcze nigdy nie widziałam grupy dzieci siedzącej absolutnie spokojnie, w absolutnej ciszy. Żadnego szturchania, wiercenia się, szeptania sobie na ucho, dłubania w nosie. Nic. Czy to zmęczenie po całym dniu (było już koło 17-tej), czy to wychowanie? Bardzo mnie to zaintrygowało, bo do tej pory żyłam w przekonaniu, że dzieci w tym wieku fizycznie i mentalnie nie są zdolne do zachowania spokoju w takiej dużej grupie.

 

To  są zapiski  z podróży do Japonii, która odbyła się na przełomie października i listopada 2016. Podróżowałam sama, podróż była zorganizowana indywidualnie przeze mnie.

Kuchnia japońska – chirashi sushi

Pierwsze skojarzenie ja hasło „kuchnia japońska”? Oczywiście sushi!

Skonsternowana stwierdzam, że to już mój drugi tydzień w Japonii, a jeszcze nie jadłam sushi… Pora to zmienić! W plątaninie bocznych uliczek Asakusy ulegom namowom miłej „naganiaczki” i daję się zaprowadzić do wnętrza jednego z barów serwujących sushi. Barierę językową zgrabnie omijam zamawiając „setto”, czyli standardowy zestaw obiadowy. Czekając na moje zamówienie obserwuję kucharzy, którzy za barową ladą przygotowują świeże sushi. Ponoć filetowanie i krojenie ryby na sushi to nauka sama w sobie, każdy gatunek ryby ma swoje techniki krojenia i odpowiednie noże.

W końcu moje „setto” ląduje przede mną. I tutaj mała niespodzianka, bo spodziewałam się sushi w wersji klasycznej, czyli ryżu i ryby pozawijanych w wodorosty lub chociaż poporcjowanych, a tutaj dostałam chirashi sushi, czyli miskę wypełnioną ryżem, na której poukładane są ryba, warzywa, wasabi, marynowany imbir i  wszystkie inne składniki sushi (w moim przypadku jeszcze pyszny kawałek takiego jajecznego omletu, kawior i cytryna). Generalnie chodzi o to, żeby było jak najwięcej różnorodnych smaków, które mają ze sobą harmonizować: kwaśny, ostry, rybi, słodki (to ten omlet), odświeżający (imbir i ogórek). W komplecie z zupą miso i zieloną herbatą pycha!!!

 

 

To  są zapiski  z podróży do Japonii, która odbyła się na przełomie października i listopada 2016. Podróżowałam sama, podróż była zorganizowana indywidualnie przeze mnie.

Tokio – Sumida – spacer, tym razem o poranku

Ponieważ spędziłam przepiękny wieczór spacerując nad rzeką Sumida i odkryłam tam moje prywatne miejsce mocy, postanowiłam odwiedzić to miejsce jeszcze raz, tym razem o wschodzie słońca.

Jestem zdeklarowaną sową, wstawanie rano nie przychodzi mi łatwo, a zwłaszcza w innej strefie czasowej. Ale było warto – spacer wczesnym rankiem pozwala spojrzeć na miasto inaczej, bez panującego zazwyczaj tłoku i krzątaniny.

To nie będzie długi wpis, bo ten spacer służył mi raczej do wyczyszczenia głowy z myśli, niż do gromadzenia nowych doświadczeń czy faktów.

Kilka impresji poniżej na zdjęciach 🙂

 

To  są zapiski  z podróży do Japonii, która odbyła się na przełomie października i listopada 2016. Podróżowałam sama, podróż była zorganizowana indywidualnie przeze mnie.

Kuchnia japońska – Ramen

Jakoś tak się złożyło, że dzisiaj w moim jadłospisie znalazły się aż dwie zupy: „somen” na obiad i „ramen” na kolację.

Kuchnia japońska - somen

Kuchnia japońska – somen

Z perspektywy niewtajemniczonego w niuanse Europejczyka można w bardzo dużym uproszczeniu powiedzieć, że ramen i somen, podobnie jak soba i udon to zupy na wywarze, najczęściej mięsnym, różniące się od siebie rodzajem klusek i zawartością „wkładki”.

W ramenie makaron jest zrobiony z pszenicy, udon też z mąki pszennej, ale kluchy dużo grubsze. Makaron soba jest zrobiony z mąki gryczanej, a makaron somen albo z gryczanej albo pszennej, ale w dosyć cienkie nitki.

Co do wkładu, to jest on bardzo różnorodny, mięso, jajka, różne pierożki, tofu, warzywa, sezam. Każda pani domu i każda restauracja mają swoje przepisy.

Ramen to taki japoński fast-food, tylko w Tokio jest ponoć ponad 5 tysięcy restauracji serwujących tą zupę, a w całej Japonii ponad 200 tysięcy. Dosyć łatwo można te restauracje rozpoznać po charakterystycznym siorbaniu 🙂

Moj wieczorny ramen musiałam zamówić w automacie. Jest mnóstwo opcji do wyboru, można sobie skonfigurować rodzaj makaronu i dodatki, a potem maszyna wyświetla cenę. Płaci się w automacie, który wypluwa wydrukowany bon, który to bon podaje się kucharzowi, by po chwili dostać miskę z wywarem i dodatkami i osobno makaron, który wedle uznania dodaje się do zupy. Przy pomocy pani z obsługi, która nie mówiła po angielsku, trochę na migi pokazując na zupy siedzących przy pobliskich stolikach gości, a trochę na chybił trafił udało mi się zamówić taką zupkę jak na poniższym zdjęciu. Bardzo dobra, aromatyczna, sycąca, tylko jak na mój gust nieco za słona – ale to niestety był mój częsty problem z japońskimi potrawami.

 

To  są zapiski  z podróży do Japonii, która odbyła się na przełomie października i listopada 2016. Podróżowałam sama, podróż była zorganizowana indywidualnie przeze mnie.

Tokio – park Ueno

Będąc w dzielnicy Ueno nie wypada nie zahaczyć o Park Ueno, tak przynajmniej twierdziły studiowane przeze mnie przewodniki. Wpadłam więc i ja.

Powiem tak: park ładny, kilka urokliwych zakamarków się znajdzie, ale szału wielkiego nie ma. Z każdego miejsca widać otaczające go wieżowce, a w miejscu, gdzie miało być jezioro pokryte nenufarami, była tylko ogromna połać pokrytych wyschniętym błotem badyli.

W parku Ueno rośnie ponad 1000 drzew wiśniowych, które w okresie kwitnienia przyciągają lokalsów i turystów. Z parkiem graniczy też zoo, a jego główną atrakcją są misie panda (symbol normalizacji stosunków z Chinami), ale do zoo się nie wybrałam.

 

To  są zapiski  z podróży do Japonii, która odbyła się na przełomie października i listopada 2016. Podróżowałam sama, podróż była zorganizowana indywidualnie przeze mnie.

Tokio – spacer po dzielnicy Ueno

Po spełnieniu kulturalnego obowiązku w Muzeum Narodowym postanowiłam, że mogę się powałęsać po okolicy. Szłam sobie gdzie mnie nogi poniosły, a najpierw poniosły mnie do przeuroczej herbaciarni, rzut beretem od muzeum.

Herbaciarnia z zewnątrz bardzo niepozorna, za to w środku raj dla miłośników japońskiej herbaty. Przytulne wnętrze, witryna z wagashi tak pięknymi, że aż szkoda jeść, długi stół przy oknie, przy którym wspólnie siedzą goście i delektują się swoją filiżanką matchy.

Po tych prawie mistycznych herbacianym przeżyciach, tutaj jeszcze kilka zdjęć z mojej włóczęgi po dzielnicy Ueno.  Ueno to pierwotnie dzielnica robotników i rzemieślników, stąd małe i skromne domki i wąziutkie uliczki. Ostatnio ponoć przeżywa boom, z racji swojego dogodnego położenia blisko centrum, ale ciągle jeszcze nie straciła swojego pierwotnego, urokliwego charakteru.