O OlaM

Podróż to stan umysłu… Kocham podróże. Bycie w drodze, kontakt z innymi kulturami. Ale także konfrontację z sobą samą, z moimi myślami, odczuciami, potrzebami. Uwielbiam to, że w nowym otoczeniu, w spotkaniu z nową sytuacją, do głosu dochodzą normalnie ukryte pokłady (pod)świadomości, skojarzenia, pomysły. A po podróżach kocham wracać do domu. Do bycia mamą, żoną i zwykłą etatową pracownicą korpo. Moja dewiza to „slow travelling”. Moje podróże nie składają się z listy miejsc do odhaczenia, nie biorę udziału w konkursie na zaliczenie jak największej ilości zabytków i „must see-ów”. Czasem rezygnuję z jakiejś atrakcji na rzecz spokojnie wypitej dobrej herbaty lub ciekawej rozmowy z kimś poznanym w podróży. Wchłaniam atmosferę, rozkoszuję się małymi smaczkami, obserwuję. Rozgość się tutaj, droga czytelniczko i drogi czytelniku, i potowarzysz mi przez chwilkę w moich podróżach. Może znajdziesz tu inspiracje do Twojej następnej wyprawy, albo może chociaż chwilkę oddechu od codzienności… Do tego garstkę praktycznych porad dotyczących podróżowania, zwłaszcza podróżowania w pojedynkę jako kobieta i podróżowania z małym dzieckiem, informacje, co w moim przypadku się sprawdziło, a co nie. Każda podróż zostawia w nas ślady… Jeśli spodobał Ci się tutaj jakiś wpis lub masz pytania, to i Ty pozostaw tutaj ślad w postaci komentarza.

Japonia – Kioto – Fushimi Inari Taisha, miejsce mocy

Czwarty dzień w Japonii. Nadludzkim wysiłkiem woli zmuszam się do wstania o wpół do ósmej rano (23:30 w Europie). Dzisiaj wyprowadzam się z hotelu w Kioto, więc pakuję walizę, robię szybki checkout (zapłaciłam już pierwszego dnia, więc teraz tylko muszę wrzucić klucz do przeznaczonej na to skrzyneczki) i spacerkiem wędruję na dworzec. Odnajduję przechowalnię bagażu. Większość stojących w kolejce Japończyków nie chce zostawić tutaj swojego bagażu, tylko nadaje go do wysłania do docelowego miejsca podróży, na przykład od razu do hotelu, w którym zamierzają się zatrzymać. Bardzo to jest sprytne, dzięki temu nie trzeba się męczyć z ciężką walizą w drodze. Później dowiaduję się, że taką usługę nadawania bagażu oferują też konbini (pomału zastanawiam się, czego w konbini NIE można załatwić 🙂 )

Wsiadam w pociąg podmiejski linii JR i po kilku minutach jestem na stacji Inari. Tutaj już nie muszę się zastanawiać, po prostu podążam wraz ze strumieniem turystów, którzy razem ze mną wysiedli z pociągu – jeśli miałam jeszcze jakieś złudzenia, że w Inari nie będzie tłumów, to właśnie się owe złudzenia rozwiały. W sumie nie ma się co dziwić, Fushimi Inari jest naprawdę miejscem jedynym w swoim rodzaju i nie można go ominąć będąc w Kioto. Ba, pokuszę się o opinię, że mając możliwość odwiedzenia tylko jednego miejsca w Japonii, wybrałabym właśnie Inari.

Za głównym zespołem świątyń rozpoczyna się właściwa atrakcja, dróżki okolone tysiącami cynobrowych bram tori, które ustawione w rzędy tworzą wrażenie tunelu. Bramy te fundują firmy lub osoby prywatne aby podziękować Inari za pomyślność. Jest oficjalny cennik, a nazwisko darczyńcy i data są wyryte czarnymi literami na każdej z bram. Kogo nie stać na dużą bramę, może też ofiarować miniaturkę – poustawiane w stosiki leżą one w każdym zakątku świątyni.

Wchodzę w las porastający wzgórze i prawie od razu czuję, że to jest TO. Są takie miejsca, w któych intensywnie czujemy związek z naturą, z kosmosem, ze swoim własnym ja. Miejsca mistyczne. Miejsca mocy. Takim właśnie miejscem jest dla mnie Inari.

Zdjęcia nie oddają w pełni atmosfery tego miejsca, i to w wielu wymiarach. Po pierwsze na zdjęciach brakuje zapachu mokrego lasu… w dolnych, cienistych partiach wzgórza od chłodu grabieją palce (a schować rąk do kieszeni ani założyć rękawiczek nie da rady, bo trzeba robić fotkę za fotką), za to wyżej, w prześwitach, słońce przyjemnie grzeje twarz. Na zdjęciach nie ma gwaru i tłoku, który panuje w dolnej części Inari – zaletą podróżowania w pojedynkę jest to, że można dowolnie długo stać sobie w jednym miejscu z obiektywem wycelowanym na wybrany motyw i czekać na ten krótki moment pomiędzy jedną grupą turystów a drugą, żeby strzelić to jedno perfekcyjne ujęcie. Nie da się też na zdjęciach oddać w pełni spokojnej atmosfery górnych partii wzgórza, delikatnego szelestu listków bambusa poruszanych wiatrem, ledwo słyszalnego trzasku knotów od świeczek, zapachu kadzidła i wosku, brzęku monet wrzucanych do skrzynek przed ołtarzami. Najlepiej przyjechać i samemu to wszystko zobaczyć 🙂 no ale na razie zdjęcia 🙂 (kliknij na obrazek, aby powiększyć)

Im dalej w górę, tym rzadziej poustawiane są bramy tori i tym mniej turystów. Warto wyjść wyżej, aby w spokoju ponapawać się tą jedyną w swoim rodzaju atmosferą. Ja łażę po Inari ze cztery godziny, zaglądam liskom w paszcze (często mają w nich klucze lub kulki ryżu), przyglądam się ludziom modlącym się w kapliczkach. Czytam modlitwy wypisane na drewnianych tabliczkach, bo sporo z nich jest po angielsku i niemiecku. Sama też zapisuję i zawieszam taką jedną modlitewną tabliczkę w kształcie głowy liska, oczywiście po uiszczeniu stosownej opłaty, nic za darmo 🙂 Oglądam amulety wystawione na stoisku w przy jednej z kapliczek. Amulety mają różne przeznaczenia, są specjalne na powodzenie w pracy i w interesach, na zdrowie, na szczęście w miłości i w małżenstwie, i tak dalej. Są też amulety na powodzenie we wszystkich dziedzinach życia. Kupuję na pamiątkę takie dwa superamulety działające na wszystko – są tylko trochę droższe od amuletów specjalistycznych, więc wychodzi mi na to, że chyba zrobiłam dobry interes…

Nie dochodzę na sam szczyt, gdzie ponoć znajduje się najświętsze miejsce całego chramu. Nie mam już siły, a poza tym postanawiam tu jeszcze kiedyś wrócić, więc zostawiam to sobie na następny raz. Schodząc ze wzgórza trochę mylę ścieżki, gubię się nieco, ale dzięki temu trafiam do przeuroczej kafejki, gdzie siedząc na otoczonym zielenią tarasie delektuję się matcha latte (herbata matcha ze spienionym mlekiem, czyli lokalna wersja cappucino) i tostowanym chlebkiem z bakaliami.

Kuchnia japońska - matcha latte i tostowany chleb z bakaliami

Kuchnia japońska – matcha latte i tostowany chleb z bakaliami. W restauracjach i kawiarniach prawie zawsze podawane są też mokre chusteczki jednorazowe, żeby odświeżyć sobie ręcę przed posiłkiem (tutaj na zdjęciu koło talerzyka)

Żal mi opuszczać to miejsce, ale w końcu muszę się zbierać, bo czeka mnie jeszcze dzisiaj podróż do Nary, a nie chcę tam dotrzeć zbyt późno…

 

To  są zapiski  z podróży do Japonii, która odbyła się na przełomie października i listopada 2016. Podróżowałam sama, podróż była zorganizowana indywidualnie przeze mnie.

Japonia – Kioto – Herbaciarnia Ippodo i dzielnica Gion

Tutaj kilka zdjęć z dzielnicy Gion (kliknij na obrazki, aby je powiększyć)

Uważny obserwator zauważył zapewne opisywane już przeze mnie witryny z atrapami potraw serwowanymi w danej restauracji. Warto zwrócić też uwagę na zawieszony przed wejściem płat tkaniny z pionowymi cięciami. To noren, tradycyjny element architektury japońskiej. Pierwotnie służył jako rodzaj wiatrołapu, chronił przed zimnem, wiatrem i wilgocią. Stosowano go również we wnętrzach do oddzielania pomieszczeń. Teraz to już bardziej element dekoracyjny, zazwyczaj ma na sobie logo lub nazwę lokalu.

Japonia – Kioto – Świątynie buddyjskie: Kōshō-ji, Nishihongan-ji i Higashihonganji

Czas coś pozwiedzać 🙂 Wczoraj byłam w mojej pierwszej świątyni shinto, więc dzisiaj decyduję się na świątynie buddyjskie, ale wybór konkretnej jest trudny. W Kioto świątyń jest multum, podejrzewam, że więcej niż kościołów w Krakowie… W końcu dochodzę do wniosku, że nie mam ochoty na te opisywane w przewodniku jako najbardziej znane, bo będzie tam zatrzęsienie turystów, a jakoś dzisiaj nie jestem w nastroju na wtapianie się w rozentuzjazmowany tłum. Wybieram więc nieco mniej znane świątynie znajdujące się w niewielkim oddaleniu od dworca, tak że będę sobie tam mogła dotrzeć spokojnym spacerkiem.

Najpierw chcę odwiedzić świątynię Kōshō-ji. Po drodze natrafiam na taki sklep 🙂

Kioto - sklep z akcesoriami tanecznymi

Kioto – sklep z akcesoriami tanecznymi

Stroje i akcesoria taneczne! Moje serce tancerki bije mocniej 🙂 Zaglądam oczywiście do środka. Miło byłoby przywieźć z Japonii jakiś fajny taneczny gadżet. Oglądam stroje treningowe i akcesoria. Niestety zdaje się, że grupa docelowa tego sklepu to początkujący tancerze, a ja jestem już raczej bardziej wymagająca jeśli chodzi o jakość, tak że nie znajduję nic dla siebie. Może coś bym od biedy wybrała z drobnych akcesoriów, ale takiej drobnicy mam już od groma, więc rezygnuję z zakupów.

Docieram w końcu do świątyni Kōshō-ji. Rzeczywiście nie ma tu turystów. Prawie nikogo nie ma. Po dziedzińcu przemyka tylko kilku lokalsów, którzy są tutaj najwidoczniej w celach religijnych a nie turystycznych.

Struktura mniej więcej podobna do tego, co widziałam w innych świątyniach buddyjskich: główne wejście z ozdobną bramą, dziedziniec, miejsce do palenia kadzideł, główna świątynia mieszcząca świętą część oddzieloną od części dla wiernych drewnianą balustradką.

Pierwsze skojarzenie: jaka ta architektura jest męska w charakterze! W porównianiu z bajecznie kolorowymi i pełnymi ornamentów budynkami świątyń, jakie widziałam Chinach i Tajlandii, architektura tej świątyni jest bardzo surowa i oszczędna. No właśnie taka męska.

 

Kioto, buddyjska świątynia Kōshō-ji - widok na dziedziniec

Kioto, buddyjska świątynia Kōshō-ji – widok na dziedziniec

 

Kioto, świątynia Kōshō-ji - misternie zdobiony dach

Kioto, świątynia Kōshō-ji – misternie zdobiony dach

Aby wejść do środka, należy zdjąć buty. W skarpetkach wchodzę na galerię otaczającą główny budynek swiątyni.

 

Kioto, świątynia Kōshō-ji, drewniana galeria otaczająca główny budynek

Kioto, świątynia Kōshō-ji, drewniana galeria otaczająca główny budynek

Przesuwam drewniane drzwi z papierowymi „szybkami” (tak, właśnie takie, jakie sobie wyobrażamy myśląc o Japonii – zazwyczaj mamy wtedy na myśli styl shoin, a te drzwi nazywają się shōji) i wchodzę do środka. Jestem sama. Jest bardzo cicho. W spokoju chłonę atmosferę tego miejsca.

Kioto, świątynia Kōshō-ji - drzwi w stylu shoin

Kioto, świątynia Kōshō-ji – drzwi w stylu shoin

Pierwszego wrażenia dostarczają moje stopy odziane tylko w skarpetki. Jest wyraźny kontrast, bo na na zewnętrznej galerii pod stopami było zimne i twarde drewno, a tutaj, na macie tatami jest miękko i zdecydowanie cieplej.

Siadam na macie, dotykam tej gładkiej, lekko elastycznej struktury, wdycham jej zapach. Niespodziewanie przychodzi wspomnienie z dzieciństwa, zapach i faktura słomianki, która wisiała na ścianie koło mojego łóżka (może ktoś jeszcze pamięta, że w PRL-u wieszało się za łóżkiem słomianki, żeby chroniły przed chłodem ściany).

Kioto, świątynia Kōshō-ji - podłoga wyłożona matą tatami

Kioto, świątynia Kōshō-ji – podłoga wyłożona matą tatami

Rozglądam się po świątyni. Ta sama oszczędna estetyka co na zewnątrz, kolory utrzymane w tonacji brązowo-biało-złotej, gdzieniegdzie elementy niebieskie:

Kioto, świątynia Kōshō-ji, hala główna świątyni

Kioto, świątynia Kōshō-ji, hala główna świątyni

 

Kioto, świątynia Kōshō-ji

Kioto, świątynia Kōshō-ji

Siedzę w tej świątyni przez dłuższą chwilę i nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Podoba mi się, czy nie? Znowu zderzenie oczekiwań z wielce od nich odmiennym stanem faktycznym.

Wychodzę na zewnątrz, łapię jeszcze taki widoczek na jeden z budynków sąsiadujących ze świątynią:

Kioto, widok z galerii świątyni Kōshō-ji

Kioto, widok z galerii świątyni Kōshō-ji

Czas na drugą świątynię, Nishihongan-ji, która bezpośrednio sąsiaduje z Kōshō-ji i przez wielu ludzi jest traktowana jako jedna świątynia. Nishihongan-ji nie zrobiła na mnie wrażenia – może dlatego, że była bardzo podobna do Kōshō-ji, a może moje zmysły już były zmęczone od intensywnych wrażeń w poprzedniej świątyni. Głównie pospacerowałam po terenie świątyni, ale nie odkryłam dla siebie nic bardzo ciekawego, dlatego zdjęć też mam niewiele.

Kioto, świątynia Nishihongan-ji, jedna z bram prowadzących do świątyni

Kioto, świątynia Nishihongan-ji, jedna z bram prowadzących do świątyni

Jedyne, na co zwróciłam uwagę, to dach częściowo zrobiony z naturalnego pokrycia, nie jestem pewna, czy to był jakiś rodzaj sitowia, czy innej rośliny:

Kioto, świątynia Nishihongan-ji

Kioto, świątynia Nishihongan-ji

Kioto, świątynia Nishihongan-ji

Kioto, świątynia Nishihongan-ji

 

No i oczywiście ozdobne wykończenia dachów i dachówki z symbolami świątyni:

Kioto, świątynia Nishihongan-ji

Kioto, świątynia Nishihongan-ji

I jeszcze taki uroczy płotek z bambusa:

Kioto, świątynia Nishihongan-ji - bambusowy płotek

Kioto, świątynia Nishihongan-ji – bambusowy płotek

 

Na koniec zachodzę do oddalonej kilka minut spacerkiem świątyni Higashihonganji. Trafiam na jakieś większe święto, bo budynki otoczone są przez panie i panów pilnujących porządku i nie wpuszczających nikogo do świątyni. Można za to obejrzeć na ekranach monitorów, co dzieje się w środku – ceremonia ze sporą ilością duchownych i wiernych, z piękną muzyką.

Na zewnątrz chryzantemy – taki swojski dla Polaków widok, ale jednak bardzo japoński. Nam się Japonia głównie kojarzy z kwiatami wiśni, ale chryzantema jest również bardzo typowym japońskim kwiatem, o konotacjach kulturowych chyba jeszcze bogatszych niż wiśnia. Chryzantema (po japońsku zwana kiku) jest dla Japończyków symbolem długowieczności i stała się oficjalnym znakiem rodziny cesarskiej – jest ozdobą insygniów koronacyjnych i oficjalnych cesarskich pieczęci. Stylizowana chryzantema zdobi też japońskie paszporty i monety 50-cio jenowe, a jej niezliczone wariacje można znaleźć na tkaninach, obrazach, sztuce użytkowej. Białe chryzantemy zdobią ceremonie pogrzebowe i nagrobki, a czerwone chryzantemy ofiarowuje się osobie, którą darzy się dużą sympatią. Dla zainteresowanych artykuł o chryzantemach jako symbolu Japonii (artykuł po angielsku, ale można też popatrzeć na piękne ilustracje)

Japonia - chryzantemy, symbol rodziny cesarskiej

Japonia – chryzantemy, symbol rodziny cesarskiej

 

To  są zapiski  z podróży do Japonii, która odbyła się na przełomie października i listopada 2016. Podróżowałam sama, podróż była zorganizowana indywidualnie przeze mnie.

Japonia – Kioto – Dworzec główny

Trzeci dzień w Japonii, drugi dzień zwiedzania. Zanim jednak za to zwiedzanie się zabiorę, trzeba się zwlec z łóżka… Trzeci dzień jest moim zdaniem najgorszy pod względem jetlagu. Budzę się o dziesiątej czasu japońskiego, w domu i w moje głowie druga w nocy. W pokoju zimno, a łóżeczko takie przyjemnie cieplutkie… Ale główka pracuje, wieczorem strategicznie umieściłam pilota od klimatyzacji pod łóżkiem, więc teraz tylko wysuwam jedną rękę spod kołdry, włączam dmuchawę i czekam z wstawaniem, aż w pokoju zrobi się przyjemnie ciepło.

Zanim zabiorę się do zwiedzania turystycznego, muszę załatwić sprawy organizacyjne, a mianowicie dowiedzieć się, czy i gdzie na dworcu w Kioto jest przechowalnia bagażu, będzie mi ona bowiem potrzebna jutro. Nie udaje mi się znaleźć tej informacji w internecie, postanawiam więc przejść się na dworzec i sprawdzić. Sam dworzec jest opisywany w przewodniku jako ciekawy zobaczenia, więc będę mogła połączyć przyjemne z pożytecznym.

Przed dworcem wita mnie już mi znana z pierwszego wieczoru Kioto Tower

Kioto - Kioto Tower - dobry punkt orientacyjny w centrum Kioto

Kioto – Kioto Tower – dobry punkt orientacyjny w centrum Kioto

Przed wejściem głównym jest dosyć szczegółowy plan dworca i faktycznie znajduję tam zaznaczoną przechowalnię bagażu. Układam sobie w głowie, w którą mniej więcej stronę będę musiała jutro pójść z moją walizką, a potem zabieram się za oglądanie dworca.

Dworzec jest naprawdę olbrzymi i budzi podobno spore kontrowersje wśród mieszkańców miasta, zarówno swoimi rozmiarami, jak i awangardową architekturą, która nie współgra z historycznym charakterem Kioto. Ujmując rzecz bardzo z grubsza, ma on trzy części: właściwa część dworcowa z peronami, kasami, itp w centrum, część hotelową po stronie wschodniej i centrum handlowe po stronie zachodniej. Pod częścią dworcową znajduje się jeszcze ogromna strefa gastronomiczna, z niezliczoną liczbą restauracji, garkuchni i sklepików z jedzeniem – i kiedy mówię ogromna, to w odniesieniu do tego dworca ciągle jeszcze jest to eufemizm… Nigdy w życiu nie widziałam jeszcze większego food courtu.

Dworzec w Kioto - zadaszona hala główna

Dworzec w Kioto – zadaszona hala główna

W najwyższej części dworzec ma 15 pięter. Trochę o własnych siłach, trochę przy pomocy ruchomych schodów, wspinam się na coś w rodzaju galerii, czy też może tarasu (nie do końca zrozumiałam przeznaczenie tego miejsca).

Dworzec w Kioto - schody na platformę widokową (11 pieter)

Dworzec w Kioto – schody na platformę widokową (11 pieter)

Z platformy można podziwiać dach hali głównej, który faktycznie robi wrażenie swoją formą i rozmachem.

Japonia – Konbini

Mój drugi dzień w Japonii kończę wizytą w konbini w pobliżu mojego hotelu.

Konbini (albo kombini, lub też conbini, od angielskiego convenience store) to mały supermarket otwarty 24 h na dobę. Taka definicja nie oddaje jednak istoty konbini, jest to bowiem raczej instytucja i nieodłączna część japońskiej kultury.

Konbini należą zazwyczaj do jednej z dużych sieci: 7 Eleven, Lawson lub Family Mart, chociaż są też inne. Sieć konbini jest niewyobrażalnie gęsta, szacuje się, że jeden lokal przypada na 2.000 mieszkańców, co oznacza, że w większych miastach konbini jest dosłownie co kilka kroków.

Poza normalnymi produktami spożywczymi jakich można się spodziewać w supermarkecie, konbini to przede wszystkim miejsca, w których można nabyć bezproblemowo i w przystępnej cenie świeże i dobre posiłki gotowe do spożycia: sałatki, sushi, onigiri, zupy, itd. Do tego w okolicy kasy zawsze znajduje się witryna z ciepłymi przekąskami (na przykład „dumplings”, czyli takie jakby pyzy nadziewane mięskiem – przepyszne!!), można wziąć kawę na wynos, lub przysiąść na chwilę w kąciku barowym.

Do tego podstawowe artykuły kosmetyczne, skarpetki, baterie, parasole, ciepłe kapcie, artykuły papiernicze, i setki innych przydatnych rzeczy.

Ale konbini to jeszcze dużo więcej. W prawie każdym stoi bankomat, ksero, skaner, drukarka do zdjęć. Można tu opłacić rachunki za prąd, wysłać fax, nadać list lub paczkę, kupić bilety do kina lub na autobus dalekobieżny.

Konbini to też swego rodzaju sąsiedzka instytucja. Można tu na przykład zostawić klucz dla sąsiada, a pomocny i bardzo uprzejmy personel zawsze dysponuje dokładną mapą okolicy i wiedzą, co się gdzie znajduje (jak już wspominałam, w Japonii nie ma takiego systemu nazw ulic i numerów domów jaki znamy z Europy).

Jeśli więc o drugiej w nocy Japończyka dopadnie ochota na coś słodkiego albo odczuwa nagłą potrzebę napisania listu a w domu nie ma papeterii – nie ma problemu, po prostu schodzi do najbliższego konbini i sprawa załatwiona. Cudowny wynalazek.

Ja podczas mojej pierwszej wizyty w konbini po pierwsze sprawdzam bankomat, żeby się przekonać, czy na pewno karta kredytowa działa (tak, działa bez problemu), a po drugie nabywam sałatkę (z przepysznym dressingiem na bazie prażonego sezamu) i pysznego gotowanego na parze pierożka z mięskiem. Muszę mieć przecież jakąś sensowną podkładkę pod moje ciasto z matchą. Szukam też świeżych owoców, ale takowych nie znajduję. To się okaże jak dla mnie jedynym mankamentem konbini – brak świeżych owoców. Od czasu do czasu jakieś smętne banany, a poza tym tylko owoce obrane, pokroje w kawałki i zalane lekko słodkawą galaretką. No cóż, co kraj to obyczaj… kupuję więc mix jabłkowo mandarynkowy w galaretce jako dopełnienie mojej wieczornej uczty w hotelu. Drugi dzień w Japonii dobiega końca…

 

Kioto – Targ Nishiki i świątynia Nishiki Tenman-gū

Po zwiedzaniu twierdzy Nijo stwierdzam, że na pierwszy dzień już dość architektury i zabytków i dlatego decyduję się odwiedzić targ Nishiki. Docieram tam na piechotę w kilkanaście minut, tym razem bez błądzenia, bo co chwila spoglądam na niebieski punkcik przesuwający się po mapie na moim telefonie. Przed wejściem na teren bazaru tylko chwila zawachania, czy to aby na pewno tu, bo atrakcja opisana w przewodniku jako „must have”, a wejście takie bardzo niepozorne, jakby to było na tyłach jakiegoś fabrycznego magazynu. Za to w środku bardzo przyjemny, mniej więcej 400-metrowy zadaszony pasaż z mnóstwem fajnych sklepików i garkuchni.

Kioto, targ Nishiki

Kioto, targ Nishiki

Japonia - Kioto - Targ Nishiki

Japonia – Kioto – Targ Nishiki – sufit pasażu udekorowany jest takimi pięknymi tkaninami

Na targu Nishiki zakupy robią kucharze z wykwintnych restauracji i gospodynie domowe, do tego oczywiście sporo turystów. Malutkie sklepiki pełne są różnorakich specjałów.

Kioto, targ Nishiki

Kioto, targ Nishiki

Na jednym ze stoisk z rybami rozpoznaję moich znajomych z poprzedniego wieczoru, maluteńkie larwy ryb, tutaj jeszcze w formie surowej. Zdaje się, że jest to jeden ze specjałów Kioto, bo można je tu dostać w wielu przedziałach cenowych i w różnej wielkości.

Kioto, targ Nishiki

Kioto, targ Nishiki

Odkrywam sflaczałe ogórki (a może cukinie) i inne warzywa pokryte dziwnie pachnącą brązową ciapają. Później w hotelu doczytam, że są one marynowane w sfermentowanych łupinach ryżu, które zostały po produkcji sake.

Kioto, targ Nishiki, warzywa marynowane w sfermetowanych łupinach ryżu

Kioto, targ Nishiki, warzywa marynowane w sfermetowanych łupinach ryżu

Oczywiście nie może zabraknąć słodyczy z matchą:

Kioto, targ Nishiki, słodycze z matchą

Kioto, targ Nishiki, słodycze z matchą

Pomału zaczynam być głodna, ale chodzę od jednej garkuchni do drugiej i nie mogę się zdecydować, co przekąsić, bo co jedna potrawa to ciekawsza. Najfajniej wyglądają małe ośmiorniczki serwowane jak lizaki na patyku, ale w końcu postanawiam zastosować wypróbowaną metodę i zdać się na „mądrość tłumu”,  ustawiam się więc w najdłuższej kolejce. Do jedzenia dostaję coś pomiędzy omletem warzywnym a plackiem ziemniaczanym. Później doczytuję, że jadłam „okonomiyaki”, potrawę zrobioną głównie z jajek, mąki, kapusty, z dodatkiem innych warzyw lub mięsa, w zależności od regionu i przepisu (wolne tłumaczenie okonomiyaki to „smaż, co lubisz”, co chyba dobrze oddaje charakter tej potrawy). Zdjęcia nie zrobiłam, bo najpierw byłam zbyt głodna, a potem zbyt zajęta jedzeniem 🙂 Kto chce, może sprawdzić u wujka gugla.

Oprócz żywności na targu Nishiki zaopatrzyć się można w mnóstwo pięknych i użytecznych przedmiotów, od akcesoriów kuchennych i herbacianych, noży, ceramiki, biżuterii, po parasole. Wszystko pięknie poukładane, dbałość o estetykę widoczna na każdym kroku.

Kioto, targ Nishiki, podstawki do pałeczek

Kioto, targ Nishiki, podstawki do pałeczek

Jeśli ktoś chce sobie przywieźć z Japonii na pamiątkę pałeczki, to ich zakup na targu Nishiki jest bardzo dobrym pomysłem, wybór jest przeogromny i można nawet wygrawerować na nich coś osobistego.

Kioto, targ Nishiki, pałeczki

Kioto, targ Nishiki, pałeczki

Po raz pierwszy zetknęłam się też tutaj z chustkami furoshiki. Czytałam o nich już przed przyjazdem do Japonii, ale nie miałam pojęcia, że furoshiki są tu obecne na każdym kroku i praktycznie nie można przejść stu metrów, żeby nie natknąć się na jakąś sklepową wystawkę z nimi. Furoshiki to chustki, różnej wielkości, od takiej naszej chusteczki do nosa, po takie mniej więcej metr na metr. Są też różnej jakości, zwykłe bawełniane, tetrowe, frotowe, satynowe, jedwabne. Mają przeróżne wzory i takowoż przeróżne zastosowanie: można je nosić jako apaszkę, przy pomocy kilku węzełków przemienić w torebkę, przewiązać czoło, aby chroniła oczy od potu podczas ciężkiej pracy, zapakować prezent, używać jako ręcznika do rąk lub obrusa, powiesić na ścianie zamiast obrazu. Japończycy kochają furoshiki.

Kioto, targ Nishiki, chustki furoshiki

Kioto, targ Nishiki, chustki furoshiki

Targ Nishiki łączy się na jednym końcu z również zadaszonym pasażem handlowym, a na styku tych dwóch pasaży przypadkowo odkrywam niepozorne wejście do małej świątyni shinto, o nazwie Nishiki Tenman-gū. Shinto to rdzenna religia japońska, oparta na pierwotnej mitologii, animalistyczna i cechująca się dużą dowolnością wierzeń. Kogo to bardziej interesuje, tutaj artykuł o shintoizmie.

Jest to pierwsza świątynia shinto, jaką odwiedzam. Niewiedząc czego się spodziewać, trochę onieśmielona, wchodzę na teren świątyni i już po kilku chwilach wiem, że bardzo mi się podoba 🙂

Dziedziniec malutki, ozdobiony mnóstwem papierowych latarni:

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

W rogu mała studzienka do rytualnego oczyszczenia:

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

Odświętnie ozdobiony byk, ważna postać w jednym z odłamów shinto:

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

Modlitwy spisane na kartkach i zawiązane na przygotowanych do tego stojakach:

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū

Jakby nie dosyć było japońskiego klimatu, pojawiają się jeszcze dziewczyny ubrane w tradycyjne stroje jukata (uproszczona, bardziej codzienna i tańsza wersja kimona):

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū, Japonki w tradycyjnych strojach

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū, Japonki w tradycyjnych strojach

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū, Japonki w tradycyjnych strojach

Kioto, Nishiki, świątynia Tenman-gū, Japonki w tradycyjnych strojach

Po wyjściu ze świątyni włóczę się jeszcze trochę po pasażu handlowym, oglądam wystawy, zachodzę do sklepów z różnościami i jeszcze kilka razy natykam się na dziewczyny wystrojone w kolorowe jukaty:

Kioto, targ Nishiki - Japonki w tradycyjnych strojach

Kioto, targ Nishiki – Japonki w tradycyjnych strojach

 

Kioto, targ Nishiki - Japonki w tradycyjnych strojach

Kioto, targ Nishiki – Japonki w tradycyjnych strojach

Podziwiam też witryny restauracji i już wiem, że nie będę tu miała większych problemów gastronomicznych. Pragmatyczni Japończycy przy wejściu do praktycznie każdej restauracji i cukierni mają witrynę z wystawionymi na niej dokładnymi silikonowymi replikami dań, które są w tej restauracji lub cukierni serwowane, włącznie z napojami. I nie jest robione na użytek turystów, po prostu to jest ich sposób na reklamę lokalu i też swego rodzaju karta dań.

Japonia, witryna restauracji z makietami potraw

Japonia, witryna restauracji z makietami potraw

 

Japonia - silikonowa atrapa słodyczy

Japonia – targ Nishiki – silikonowa atrapa słodyczy na wystawie cukierni

Ja dzisiaj na odwiedzenie restauracji się nie decyduję. Zachodzę za to do pobliskiej galerii handlowej Daimaru, gdzie w podziemiach znajduje się kolejny przeogromny areał z najróżniejszymi kulinarnymi specjałami. Nazwać to food courtem byłoby nieadekwatne, jest to raczej gastronomiczna orgia. O ile targ Nishiki oferuje żywność raczej tradycyjną i lokalną, w Daimaru znaleźć można ciągnące się w nieskończoność stoiska z delikatesami ze wszystkich zakątków świata.

Od tych wszystkich specjałó w końcu zaczyna mi burczeć w brzuchu, więc w jednym z lokali food courtu zamawiam sobie taki zestaw:

Kuchnia Japońska - zestaw obiadowy, w roli głównej yuba, czyli kożuch z tofu

Kuchnia Japońska – zestaw obiadowy, w roli głównej yuba, czyli kożuch z tofu

Zamawianie jedzenia w lokalach jest w Japonii naprawdę łatwe, bo w większości menu zawiera gotowe kompozycje posiłków (tzw. „setto”, od angielskiego „set”, czyli zestaw). Zestawy są też zazwyczaj sfotografowane w menu, więc można od biedy pokazać palcem na ten wybrany. Płacenie w restauracji też jest proste, bo od razu z jedzeniem dostaje się na stolik karteczkę z  rachunkiem, który trzeba po zjedzeniu uregulować przy kasie znajdującej się przy wyjściu. W Japońskich restauracjach nie daje się napiwków.

Podobnie jak pudełko bento, zestaw obiadowy jest ułożony tak, aby zapewnić podniebieniu różnorodność doznań smakowych. W zestawie powinno się znaleźć coś ciepłego, coś zimnego, coś miękkiego i chrupiącego, smaki słony, słodki, kwaśny, umami, ostry, itd. Wszystko oczywiście podane w maksymalnie estetyczny sposób, z dbałością o każdy szczegół.

 W moim zestawie jest lokalna specjalność Kioto o nazwie „yuba”, czyli kożuch tworzący się na mleku sojowym w trakcie procesu wytwarzania tofu. Yuba ma kremową konsystencję (trochę jak bardziej gęste zsiadłe mleko), a smak bardzo neutralny, taki jak delikatne tofu.

Przy okazji rozwiewa się moja największa obawa, jaką miałam wybierając się w tę podróż: a mianowicie o ile bardzo lubię się włóczyć sama po nowych miejscach, o tyle bardzo nie przepadam za samotnym jedzeniem w restauracjach, zwłaszcza, jeśli wszyscy wokół mnie stołują się w mniejszych lub większych grupach. To takie dziwne i nieracjonalne uczucie, że coś ze mną chyba musi być nie tak, że nie przystaję do reszty gości w lokalu. A tutaj w Kioto (i zresztą później też, do końca podróży) jedząc samotnie nie byłam żadnym wyjątkiem od reguły, a wręcz przeciwnie, bardzo dobrze wpisywałam się w trend. W porze obiadowej większość gości w lokalach je w pojedynkę, a w porze kolacyjnej ciągle jeszcze przynajmniej jedna trzecia siedzi przy stolikach sama.

Posilona, kontynuuję zwiedzanie delikatesów. Najbardziej ciągnie mnie teraz do słodyczy i nabywam takie oto cudowne ciasto z matchą. Połączenie ciemnej czekolady, śmietankowego kremu i charakterystycznego smaku herbaty matcha jest przepyszne, powoli zaczynam się zakochiwać w tej niezwykłej herbacie i potrawach z jej dodatkiem.

Japońskie słodycze: ciasto z matchą

Japońskie słodycze: ciasto z matchą

Dzisiejszą wyprawę po mieście kończę w pobliskim kombini, czyli  japońskim sklepie wielobranżowym, ale o kombini będzie w jednym z następnych  wpisów.

 

To  są zapiski  z podróży do Japonii, która odbyła się na przełomie października i listopada 2016. Podróżowałam sama, podróż była zorganizowana indywidualnie przeze mnie.